Krótka konstatacja rzeczywistości
Wchodzę na fejsbuka, a tam od
rana zatrzęsienie wiadomości. Koleżanka urodziła, kolega ożenił się, ale –
uwaga – nie z dziewczyną, z którą chodził jeszcze do wczoraj (tak mi się
przynajmniej wydawało), z jakąś inną, nową, przy nadziei. Są szczęśliwi.
Wszyscy są ogromnie szczęśliwi na tych zdjęciach (silny akcent stawiam tu na
słowo „zdjęcie”).
Przeglądam dalej i wiem kto z kim zerwał, kto
się zaręczył, kto oczekuje, a kto już nie czeka. I taka oto refleksja nachodzi
mnie, iż żyjemy na pokaz i czekamy tylko na to, jakże istotne, pstryknięcie
flasha. A potem decydujemy czy „focia” jest na tyle „słit”, iż można ją bez
żadnej krępacji wstawić na „łola”.
Już dawno zaczęliśmy nasze realne
życie przenosić w postaci zdjęć lub filmów do internetu. Dziś mam wrażenie, że
nasze realne życie tylko czasem wychodzi poza to internetowe. Żyjemy,
reżyserując nas, nieustannie pozując, strojąc miny, gdyż poddawani jesteśmy
ocenie sroższej niż kiedykolwiek. Sroższej – bo ogląda nas 590 znajomych, a
jedynie 43 lubi to.
Kończąc pozytywnym akcentem (dla pokolenia 89 i starszych), cieszę się,
że chociaż dzieciństwo spędziłam poza siecią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz